Tematy o wszystkim - W Polsce pracę fizjoterapeutów ogranicza polityka
Anonymous - 2013-09-01, 13:32 Temat postu: W Polsce pracę fizjoterapeutów ogranicza polityka Rehabilitacja grozy. "W Polsce pracę fizjoterapeutów ogranicza polityka. To paradoks"
Mimo że mamy świetnych i doświadczonych fachowców, którzy chcą pomóc sparaliżowanej Beacie Jałosze, nie mają takiej możliwości. 60 tys. fizjoterapeutów w Polsce nie doczekało się ustawy o zawodzie. Ich pracę ogranicza polityka. Nie mają warunków do pracy. To dlatego Beata, której kręgosłup złamał skaczący samobójca, musi jechać na specjalistyczną rehabilitację do Niemiec. – Nie mamy możliwości, żeby pomóc Beacie i innym pacjentom w podobnej sytuacji. W Polsce żadnej placówki na to nie stać przy takim zarządzaniu funduszami – mówi Aleksander Lizak fizjoterapeuta ze Stowarzyszenia Fizjoterapia Polska.
Jak ocenia pan kondycję fizjoterapii w Polsce?
Aleksander Lizak: Tak naprawdę kiepsko. Nie mamy ustawy o zawodzie. Jesteśmy grupą zawodową liczącą 60 tys. osób i nie mamy uregulowanych zasad pracy. Jesteśmy uzależnieni od zleceń lekarzy ze specjalizacją rehabilitacja, a te są często błędne. To wszystko jest bardzo kiepsko zorganizowane. Kończąc studia absolwent ma dyplom fizjoterapeuty, ale to nie daje mu prawa do otwarcia samodzielnego gabinetu. Może być świetnym specjalistą, mieć wieloletnie doświadczenie i nic się tu nie zmienia.
Żeby przyjmować pacjentów w ramach NFZ, fizjoterapeuta musi zatrudnić lekarza ze specjalizacją rehabilitacja. Jest ich w Polsce jedynie 1600, a większość nie ma pojęcia o fizjoterapii i rehabilitacji. Mimo to NFZ nie podpisze umowy z żadnym fizjoterapeutą, jeśli w jego ośrodku nie będzie lekarza rehabilitanta. Mniejsze znaczenie mają umiejętności zawodowe, bo NFZ bierze pod uwagę zakup sprzętu za 120 tys. zł, który w sporej części jest zupełnie niepotrzebny.
Tragiczna historia Beaty Jałochy, fizjoterapeutki na którą spadł skaczący samobójca i złamał jej kręgosłup pokazuje, w jak trudnej sytuacji jest pacjent, który potrzebuje specjalistycznej rehabilitacji. Mimo opłacanych składek i teoretycznie nieograniczonej opieki zdrowotnej jest zdany na siebie. Beata i jej bliscy sami muszą zbierać pieniądze na leczenie.
W takich przypadkach, jak Beata mamy związane ręce. Beata i tak trafiła do jednego z niewielu ośrodków publicznej służby zdrowia, gdzie są świetni specjaliści i specjalistyczna rehabilitacja na wysokim poziomie – do Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Jest w wysoko wyspecjalizowanej placówce, a NFZ płaci 200 zł dziennie za jej pobyt i leczenie. W przypadku np. zapalenia dróg moczowych, które miała np. w poprzednim szpitalu samo leczenie antybiotykowe przewyższa tę kwotę, nie mówiąc już o rehabilitacji.
Przy takiej wypłacie NFZ Beata może liczyć tylko na jedną godzinę rehabilitacji dziennie. To zdecydowanie za mało. W klinice w Berlinie, do której Beata ma jechać, będzie rehabilitowana pięć godzin dziennie. W Polsce żadnej placówki na to nie stać przy takim zarządzaniu funduszami. Mimo że mamy świetnych fachowców, są umiejętności, chęci, to nie mamy możliwości, żeby pomóc Beacie i innym pacjentom w podobnej sytuacji.
Dostanie się na rehabilitację w ramach NFZ i tak graniczy z cudem. Sama po operacji kolana musiałam zdecydować się na prywatną, czekając na państwową miałabym nikłe szanse na powrót do sprawności.
To kolejny nonsens. Pacjent jest operowany, dostaje skierowanie na rehabilitację, a kiedy dzwoni do ośrodka słyszy, że miejsce jest w styczniu przyszłego roku. To śmieszne. Z medycznego punktu widzenia nie ma nawet po co czekać na taką rehabilitację. Naturalnym powinno być, że po operacji pacjent trafia od razu na fizjoterapię. Problem polega na tym, że w Polsce najpierw musi trafić do lekarza rehabilitanta. Tych jest niewielu i to w kolejce do nich się czeka. Mimo że później lekarz i tak konsultuje przypadek z fizjoterapeutą i to przeważnie fizjoterapeuta podejmuje decyzję o leczeniu. To absurd. Przez 25 lat pracowałem jako fizjoterapeuta na Zachodzie i nigdzie nie ma takiego łańcuszka. Po urazie idzie się do prosto fizjoterapeuty.
Według pana lekarz ze specjalizacją rehabilitacja jest w tym "łańcuszku" zbędny?
Tak. To sztuczna specjalizacja, a ci lekarze pochłaniają 35 mln złotych rocznie z budżetu państwa. Kończą medycynę, później robią specjalizację, ale to nie oni, tylko właśnie fizjoterapeuci przecież rehabilitują i leczą. Taki lekarz rehabilitant przy łóżku Beaty Jałochy by się rozpłakał nie wiedząc co z nią począć. Nie ma przecież doświadczenia w rehabilitacji takich przypadków. To dziwny i niezrozumiały dla mnie układ. Mamy ogromne problemy systemowe i pacjenci bardzo na tym cierpią.
Bo w ramach państwowej opieki większość może liczyć jedynie na rehabilitację w ramach liny podwieszonej do łóżka...
To urządzenie nazywa się fachowo ugul. W Polsce stosuje się je z uporem maniaka od 45 lat. Biorąc pod uwagę punkty NFZ jest to opłacalne, bo można na raz podpiąć 20 pacjentów i liczba punktów za pacjenta rośnie, do tego dorzuca się jeszcze maszynę chłodzącą kilka lampek i dla NFZ mamy pacjenta idealnego. Tyle tylko, że ma to niewielkie przełożenie na powrót do sprawności.
Co jest największym problemem fizjoterapii w Polsce?
W polskiej medycynie mamy problem z podziałem kompetencji. Nie ma ustawy o zawodzie, fizjoterapeuci nie wiedzą, co im wolno, a czego nie. W Polsce nadal wszystko się kręci wokół lekarzy. W Szwecji czy Norwegii, gdzie opieka medyczna funkcjonuje najlepiej, fizjoterapeuci działają zupełnie niezależnie od lekarzy. Chory przychodzi prosto do fizjoterapeuty, ten go bada na poziomie aktywności funkcji i struktury ciała i ustala, co działa, a co nie. Konsultacja z lekarzem jest zarezerwowana na przypadki, gdzie potrzebna jest diagnoza i badania specjalistyczne.
Tu widać ten nasz paradoks. Mamy wspaniałych specjalistów, którzy nie mogą postawić samodzielnego kroku. W ramach szkoły Reha Plus sami wykształciliśmy 16 tys. fizjoterapeutów. Niestety ci młodzi ludzie, jak tylko potrafią leczyć, przeważnie wyjeżdżają z Polski np. właśnie do Szwecji czy Norwegii, gdzie są przyjmowani z szacunkiem i z otwartymi ramionami, a ich pracy nie ogranicza polityka.
W Polsce brakuje dla nich pracy?
Przez brak ustawy powstaje coraz więcej uczelni prywatnych. W tej chwili studiuje na nich 20 tys. ludzi. Jesteśmy w tej chwili na 3. miejscu pod względem bezrobocia w grupach zawodowych. Problemem jest nie tylko liczba kształconych prywatnie fizjoterapeutów, ale i jakość. Ministerstwo Edukacji i Szkolnictwa Wyższego nie reguluje programu kształcenia, więc wielu absolwentów tych "uczelni" to terapeuci, a nie fizjoterapeuci. Z kolei ci świetnie przygotowani wyjeżdżają, bo państwo polskie nie stwarza im warunków do pracy. Fizjoterapeuta to zawód zaufania publicznego w wielu krajach, ale nie w Polsce. Państwo nie tylko nie wspiera swoich ekspertów i skazuje ich na emigracje, ale i świadomie działa na szkodę pacjentów odmawiając szansy na powrót do zdrowia.
Źródło: http://natemat.pl/66221,r...yka-to-paradoks
|
|
|